piątek, 12 listopada 2010

Po co właściwie zakochane miejsca?

Czy to wogóle potrzebne? Czy nie za dużo w tym banału, komercji, płytkiego sentymentalizmu? Cóż, każdy z nas musi sobie na to odpowiedzieć. Może to poprostu potrzeba nas samych? Potrzeba piękna, miejsca, przyrody, architektury. Pragniemy weekendu z ukochaną osobą w magicznym miejscu w typie: romantycznym jak Paryż, tajemniczym niczym Barcelona czy urzekającym elegancją Wiednia? Co jest w nich taki przyciągającego? Paryski bruk, urokliwe kafeterie, butelka wina i bagietka, czasem kilka kęsów sera i ten jedyny - „mon amour”. Spacery nad Sekwaną, przytulenie na wieży Eiffela a potem jak w filmie: kolacja w pobliskiej restauracyjce przy kieliszku szampana, piosenkach Edit Piaff lub Charlesa Aznavoura.

http://www.youtube.com/watch?v=tDB4PMikPbg&feature=related

Każdy kto czytał Zafona wie jak magiczna i niebezpieczna potrafi być Barcelona. Każdy kto był wie w tym mieście wie co znaczy stracić dla niej serce. Lub w niej. Właściwie to to samo. Będąc wewnątrz Sagrada Familia nie sposób powiedzieć "nie" na pytanie zadane tylko w jego myśli. Trudno uwierzyć, że istnieje tylko to co realne i namacalne siedząc na ławce w Parku Guell. Wtedy nawet największy realista nie odmówi miłości. Nie ma mocnych...

http://www.youtube.com/watch?v=VMDxq9HZxek&feature=related

Mamy jeszcze na liście miast wartych zakochania: Wiedeń, Weronę, Wenecję, Pragę, Rzym... a może czas na Warszawę?

Wystarczy za rękę z ukochanym lub ukochaną pójść na spacer do parku przy Książęcej. Obok Kładki Zakochanych, szeptać sobie słodkie słowa idąc Warszawskim Traktem Zakochanych. Blisko centrum miasta a jednak obok. Jak wszyscy zakochani, obok toczącego się życia a jednak blisko niego. Nastrojowo, zaskakująco i bardzo romantycznie. Można?
Nie można. Bo nie ma tych miejsc.
Jeszcze.